Konkurs Chopinowski – uchem dyletanta

Mija połowa listopada i w salach koncertowych wybrzmiały ostatnie akordy koncertów laureatów XVIII Konkursu Chopinowskiego. Od początku października mieliśmy możliwość uczestniczyć w cyklicznym, lecz nieczęstym wydarzeniu. Sympatycy określają je rozmaitymi epitetami: święto muzyki, misterium, uczta, igrzyska muzyczne. Zapaleńcy biorą na czas konkursu urlopy, najgorliwsi widzowie rezerwują zarówno czas, jak i miejsce, ściągając do Warszawy z różnych zakątków świata by śledzić zmagania konkursowe osobiście. Większość jednak mówi po prostu: Konkurs, wymawiając przy tym K jako wielką literę. O randze wydarzenia świadczą: rozpoznawalność konkursu w świecie, liczba uczestników, liczba krajów, z których pochodzą, skład jury, liczba widzów i słuchaczy, a także to, że konkurs odbywa się jedynie raz na pięć lat. (Tegoroczny konkurs, ze względu na pandemię odbył się z rocznym opóźnieniem.) O specyfice konkursu natomiast świadczy to, że jest to konkurs monograficzny, poświęcony muzyce jednego tylko kompozytora – Fryderyka Chopina.

Jest to wydarzenie, które śledzą nie tylko muzycy-profesjonaliści, młodzi wykonawcy, studenci oraz zapaleni entuzjaści pianistyki. Konkurs Chopinowski jest obecny również w życiu zwykłych zjadaczy chleba – ludzi, którzy niekoniecznie interesują się muzyką zawodowo. W czasie trwania konkursu, podobnie jak w czasie olimpiady lub mistrzostw świata w piłce nożnej, naprawdę trzeba się postarać, żeby nie natrafić na wiadomości o nim, albo przynajmniej na wyimki z konkursowych zmagań.

O tym chcę napisać: o wrażeniach, jakie konkurs wywiera na dyletantach, na ludziach takich jak ja; tych, którzy nie grają jak z nut.

Wielkie słowa: Chopin i polskość 

Dla mieszkańca Polski Chopin jest nieodłączną, niemal podstawową częścią jej krajobrazu kulturowego. Wierzby płaczące, bociany na gniazdach i muzyka Chopina. Tak w trzech słowach i dość stereotypowo można opisać Polskę. A Chopina jest chyba najwięcej: pomnik Chopina w Łazienkach, Żelazowa Wola, festiwal w Dusznikach-Zdroju (związane z kompozytorem miejsca, które stały się elementami jego mitologii). Muzyka Chopina jest codziennym gościem na antenie Polskiego Radia, istnieje specjalny kanał „Radio Chopin” (to już cztery lata!). Warszawskie lotnisko nosi imię wielkiego kompozytora, sukcesy odnosi cykl festiwali „Chopin i jego Europa”, jego imię wykorzystano nawet jako markę napoju wyskokowego. Chopin sprzedaje, Chopin rozsławia imię Polski w świecie. Tak uważają Polacy. 

Mogę poświadczyć na własnym przykładzie, a przypuszczam, że jest to doświadczenie pokoleniowe: już we wczesnym dzieciństwie towarzyszyła mi muzyka Chopina emitowana codziennie w Polskim Radiu. Piosenka Joanny Rawik „Romantyczność” wykorzystująca Poloneza As-dur, op. 53, wykonana na festiwalu w Opolu 1969 r., była jednym z pierwszych utworów, które umiałem rozpoznać.

Joanna Rawik, Romantyczność, Opole 1969

Od najmłodszych lat byłem straszony planszą Interwizji, na której uwidoczniony był przesławny pomnik z Łazienek, na którym Chopin wygląda, jakby pożerał go wielki orzeł. Pamiętam również relacje z Festiwalu w Dusznikach, skąd, oprócz Reginy Smendzianki i Haliny Czerny-Stefańskiej, zapamiętałem również park i agawy w donicach.  

Chopin jest trwale obecny w świadomości literackiej większości Polaków, wystarczy wspomnieć poemat Norwida Fortepian Chopina. Dzięki Konkursowi ideał wstąpił pod strzechy.

Polskość i uniwersalność muzyki Chopina

Polskie nastroje, tematy, rytmy, inspiracje polską muzyką ludową odnajdujemy w jego muzyce, jednak Chopin ponad połowę życia spędził w swojej drugiej ojczyźnie – Francji. Nie mówimy jednak, że jego muzyka zawiera również idiom francuski, lecz odnajdujemy w niej, podobnie jak znakomita większość słuchaczy na całym świecie, wartości i treści rozumiane i rezonujące powszechnie. W muzyce Chopina odnajduje się chyba każda wrażliwsza dusza. Jego muzyka jest stale obecna w salach koncertowych, nagrywana, studiowana i popularyzowana.

Tytułem przykładu znakomita analiza Poloneza As-dur, op. 53 prezentowana przez Grzegorza Niemczuka.

Różne są sposoby tej popularyzacji, i rozmaite przynoszą efekty. Tu wspomnę podejmowane przy okazji wcześniejszych konkursów porównania Schumana z Chopinem, przypominanie, że Chopin był wielbicielem opery, czy wreszcie, pilnowanie by młodzi wykonawcy prawidłowo stosowali w utworach Chopina rubato. W ustach niektórych komentatorów chopinowskie rubata były niemal przeczuciem nadejścia ery jazzu. Kosmopolita i wizjoner całą gębą. 

Talent Chopina jest tego formatu, że można o nim mówić na tysiące sposobów. Mieści przecież zarówno inspiracje lokalne, które tak łatwo i chętnie odczytuje polskie ucho, jak i brzmienia i formy uniwersalne, przemawiające do wszystkich.

Obie te właściwości muzyki Chopina pokazuje Konkurs, i na tym zasadza się, w mojej opinii, jego wartość: uwypuklenie pierwiastka lokalnego, podtrzymywanie szczególnego idiomu Chopinowskiego konfrontowanego z uniwersalnym i każdocześnie aktualizowanym odczytaniem jego dzieła.

Osobiste wrażenia; wspomnienia dotyczące Konkursu 

Nie jest to „mój” pierwszy konkurs szopenowski, choć nie jest to również konkurs osiemnasty. Jak grał Lew Oborin, wiem jedynie z przypomnień w radiowych audycjach. Z polskich laureatów słyszałem o Stanisławie Szpinalskim, o Witoldzie Małcużyńskim, Barbarze Hesse-Bukowskiej, czy Ryszardzie Bakście. Przyznam jednak, że nie mam ich nagrań w swojej kolekcji. Zdaje się, że to Halina Czerny-Stefańska była dla mnie w najmłodszych latach ikoną szopenistyki. Może dlatego, że jej nagrania były często obecne w telewizji i na antenie radiowej? 

Wielcy laureaci lat późniejszych, tacy jak Adam Harasiewicz, Maurizio Pollini, Vladimir Aszkenazy, Martha Argerich, oraz Piotr Paleczny czy Janusz Olejniczak byli już dla mnie bohaterami muzycznej współczesności, choć konkursów z ich udziałem śledzić jeszcze nie mogłem. 

Bliżsi mojemu bezpośredniemu poznaniu stali się Krystian Zimerman, Ewa Pobłocka, Đặng Thái Sơn, czy Tatiana Szebanowa. Stanowią oni dla mnie panteon wielkich chopinistów współczesności. 

O przebiegu konkursów lat 70. i 80. dowiadywałem się z opowiadań, z których najczęstszym była historia wyrzucenia nonszalanckiego Ivo Pogorelicia i rezygnacja Marthy Argerich z udziału w pracach jury w 1980 r. 

Świadomiej zacząłem śledzić konkurs począwszy od XII edycji w 1990 r, i później w 1995 r. Zachwyciłem się wykonaniami koncertów (i Ronda à la Krakowiak) na żywo. Zapamiętałem nazwiska Kevina Kennera, Philippe’a Giusiano, Aleksieja Sułtanowa. Słuchałem codziennych relacji z konkursowych przesłuchań. To wówczas zacząłem intensywniej osłuchiwać się z utworami Chopina, począwszy od etiud, poprzez walce, polonezy oraz mazurki, wreszcie koncerty. Nie miałem jeszcze wówczas serca (i głowy) do form dłuższych, jak sonaty i ballady. Nie skupiałem się również na różnicach interpretacyjnych. Na tym etapie chciałem nauczyć się rozróżniać same utwory.

Konkursy stały się dla mnie niewymuszoną, naturalną okazją do bezpośredniego kontaktu z dziełami Chopina. W ich trakcie jego muzyka sama wchodzi do naszych domów. Żywię nadzieję, że z każdym kolejnym konkursem jej poznanie i zrozumienie może być pełniejsze. Konkursy są organizowane w cyklu pięcioletnim, co pozwala podejść do prezentowanych w ich trakcie popisów uchem świeżym, a nawet cokolwiek stęsknionym nowych wykonań Chopina. 

Konkurs Chopinowski jest także doświadczeniem zbiorowym, społecznym. Ludzie po prostu słuchają transmisji i relacji. Nie jest to może rozrywka masowa, ale naprawdę można być zaskoczonym, jak wielu ludzi śledzi przebieg konkursu. Tytułem ilustracji, w 2005 r. w trakcie konkursu przechodziłem pewnego przedpołudnia przez osiedle, a z okien dobiegały dźwięki transmisji z Filharmonii Narodowej. Przystanąłem na chwilę by posłuchać; chwila była jedyna w swoim rodzaju: idylliczna i czarująca. Dźwięki spokojnie płynęły w przestrzeń. Do dziś jestem przekonany, że właśnie wtedy grał Rafał Blechacz.

To, że wiele osób słucha transmisji z zapamiętaniem, odzwierciedlił w filmie „Dzień Świra” (2002) Marek Koterski. Chyba wielu widzów pamięta tę scenę:

Dzień Świra, reż. Marek Koterski, 2002

Można, oczywiście, słuchać transmisji w słuchawkach, ale trudno to robić przez cały dzień. 😉 

Nowe doświadczenie: słuchanie z nutami

W tym roku zrobiłem kolejny krok na drodze ku bardziej świadomemu słuchaniu. Miałem możliwość słuchania niektórych wykonań razem ze współblogowiczką, Anną. Tego dnia grano ballady. Anna pokazywała w nutach, co jest grane, oraz na czym polega trudność wykonawcza. Zobaczyłem i usłyszałem, jak uczestnicy podchodzą do frazy, jak grają ozdobniki, przednutki, kwintole, biegniki… Słyszeć to jedno, ale móc słyszeć i zobaczyć, a potem zrozumieć, na czym polega wyzwanie, jak jest ono wielkie, to całkiem co innego. Objaśnienia i uwagi Anny otworzyły mi oczy na trudność wykonawczą utworów Chopina. Chapeau bas dla wszystkich uczestników konkursu! No, i dla samego Fryderyka, oczywiście.

Konkurs: sportowe zmaganie czy siła interpretacji

O ile festiwale piosenki czy teatralne są, pomimo nagród, przede wszystkim przeglądami artystycznego dorobku uczestników, o tyle konkursy muzyczne zawierają nieodłączny element rywalizacji iście sportowej. Nie tylko publiczność, ale i, w pewnej mierze, krytyka ulega sile tej rywalizacji. Język komentujących przypomina styl komentatorów sportowych: igrzyska, zacięta rywalizacja, presja, kontuzja, nieczyste zagranie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że z olimpijskiego motta Citius, Altius, Fortius! dla całkiem sporej części uczestników najistotniejszym zdaje się owo citius — ścigają się, kto zagra najszybciej i najsprawniej technicznie.

Tymczasem w muzyce wielką wartością jest różnorodność interpretacji. Muzyka jest wrażeniem, emocją, ulotną chwilą. Muzycy, podobnie jak aktorzy, interpretują tekst. Nie konkurują ze sobą o to, kto najszybciej wiersz wypowie lub odegra rolę, lecz kto jakie jest zdolny wywołać u słuchaczy emocje, jaką treść chce przekazać. Przy niezwykle wysokim poziomie uczestników tegorocznego konkursu nie chodziło przecież o to, czy pianiści dobrze opanowali nuty, czy dysponują wystarczającą biegłością techniczną. Choć prawda, że byli uczestnicy, którym zdarzały się błędy i pomyłki, szczególnie na  wcześniejszych etapach konkursu. 

Najistotniejszym aspektem konkursowego zmagania jest zdolność przekazania emocji. I mieliśmy w finale, a nawet w trzecim etapie konkursu, wielu muzyków, którzy te emocje wyrazić potrafili w sposób osobisty, zindywidualizowany. Dla takich osobowości muzycznych konkurs był przeglądem czy konfrontacją różnorodnych stylów wykonawczych. Moim zdaniem świadczy to o jego sile i doniosłości.

Oczywiście, ważna jest znajomość tradycji muzycznej i umiejętność poruszania się w różnych stylach wykonawczych. Świadczy ona o dojrzałości i gruntownej edukacji muzyka. Byliśmy jednak podczas konkursu świadkami, że większość starań muzycy wkładali w uzyskanie właściwego wyrazu, emocji zgodnej z zamysłem kompozytora, lecz będących ich własnym odczytaniem jego intencji.

Jestem ciekaw, czy w łonie jury nie zarysował się podział pomiędzy „szopenistami”, strażnikami muzycznej ortodoksji, a indywidualistami, wybornymi interpretatorami. Być może to on zdecydował o takim, a nie innym, doborze finalistów konkursu, w gronie których znaleźli się muzycy-indywidualiści, muzycy-wirtuozi, ale także i tacy, dla których najważniejsza była emocja, wyrażającą się chociażby w tym, że cieszą się grą, i możliwością przekazania swojej interpretacji słuchaczom.

Mnie osobiście największą przyjemność sprawiła możliwość przyglądania się, jak młodym muzykom radość daje granie muzyki Chopina. Z satysfakcją przeczytałem, że bezkonkurencyjny Bruce Liu w wywiadzie udzielonym Jackowi Marczyńskiemu dla Ruchu Muzycznego zwrócił uwagę na radosną, młodzieńczą stronę muzyki Chopina. Było ją widać w grze wielu młodych muzyków, że wymienię Leonorę Armellini i Martína Garcíę Garcíę. Prócz młodzieńczości, dla mnie urzekająca była również subtelność gry i delikatność interpretacji Aimi Kobayashi.

Zastanawiam się, czy mordercze zmagania konkursowe nie są nazbyt wyczynowe? Konkurs jest prezentowany jak turniej, sportowy meeting. Ma to być dla widzów atrakcyjne. I jest. Jednak czy koszt energetyczny i emocjonalny związany z udziałem w konkursie nie jest zbyt wysoki?

Przygotowanie i udział w konkursie to wielki wysiłek intelektualny i kondycyjny. Zgoda, że młodych stać na wiele, są w pełni sił, u szczytu formy. Jeśli planują karierę koncertową, nie mniej przecież wymagającą, to muszą być w stanie podjąć tak wielkie wyzwanie. Może te kilka razy w życiu trzeba dać z siebie wszystko, szczególnie u progu kariery?

A może uczestnicy gonią za nieosiągalnym, niedoścignionym ideałem wykonawczym? Szybciej, głośniej, sprawniej!? Czy konkurs musi być jak wyścig Formuły 1? Może czasem urok tkwi w drobnych pomyłkach, naturalności, chwili zawahania, momencie niepewności, ulotnej emocji? A może po prostu już nie umiemy inaczej?

Na pewno jednak emocje są autentyczne, zarówno po stronie muzyków, jaki słuchaczy. I być może to one są w konkursie najcenniejsze.

Publiczność i organizacja konkursu

Na koniec chciałbym wspomnieć o publiczności oraz oprawie medialnej konkursu. XVIII Konkurs Chopinowski był dla mnie pierwszym, który śledziłem przede wszystkim za pośrednictwem Internetu. Organizatorzy, świadomi wysokiej rangi i bardzo licznej międzynarodowej publiczności, zapewnili transmisję na wysokim poziomie. Przekaz internetowy był dobrej jakości, czysty, klarowny, czytelny. Uznanie należy się również dwojgu prowadzącym transmisje oraz rozmowy z uczestnikami, jurorami, gośćmi konkursu. Nie mieli łatwego zadania, ponieważ pracowali na żywo, przez wiele dni, oraz przez wiele godzin w ciągu każdego dnia. Tym bardziej warto podkreślić, że ich relacje były naturalne, bezpretensjonalne, świeże i pełne entuzjazmu. Duże brawa dla organizatorów!

Przywołam tutaj rozmowę z Janem Lisieckim, która jest reprezentatywna dla stylu konkursowych Chopin Talks: bezpośrednia, naturalna, treściwa.

Rozmowa z Janem Lisieckim w ramach Chopin Talk XVIII Konkursu Chopinowskiego, 20 października 2021

Byłem również pod wrażeniem całkiem licznych reakcji i komentarzy internautów, w tym użytkowników Twittera. Słuchacze komentowali emocjonalnie, spontanicznie, nieraz bez pardonu. Ich komentarze dotyczyły nie tylko gry uczestników, lecz czasem i komentujących konkurs. Do historii okołokonkursowych facecji być może wejdzie wpis jednego z użytkowników Twittera krytykujący sposób prowadzenia relacji w TVP Kultura. Ponieważ tamtej relacji akurat nie oglądałem, nie potrafię powiedzieć czy komentarz był adekwatny. Jednak był na swój bezkompromisowy sposób zabawny. 

Pochwała krytyki

Aktywna była również krytyka profesjonalna. Sam chętnie nadstawiałem ucha, co o grze uczestników mają do powiedzenia redaktorzy radiowej Dwójki, śledziłem posty, recenzje i dyskusje zamieszczone w „Ruchu Muzycznym”, wyczekiwałem na wpisy na blogu pani Doroty Szwarcman. Podobały mi się codzienne relacje i artykuły Anny S. Dębowskiej w „Gazecie Wyborczej”. Szczególnie chciałbym wyróżnić jej artykuł o „stalinowskim” konkursie z 1949 r., zamieszczony w dodatku „Ale Historia”.

* * *

My sami uruchomiliśmy ten blog w trakcie Konkursu, rozdzielając czas i emocje pomiędzy popisy pianistów a zabawy z serwerami, domenami i innymi cudami umożliwiającymi dzielenie się naszymi wrażeniami.

Anna podsumowała Konkurs tutaj.

Wybrzmiało wielkie święto muzyki Chopina. Czas wracać do gam!

5 komentarzy do “Konkurs Chopinowski – uchem dyletanta

  1. Pingback: The Piano Shop – Mam grać?

  2. Pingback: Bruce Liu gra Chopina w Luksemburgu, marzec 2022 r. – Mam grać?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *